Pełen gwiazd film Johna Wellsa, „Sierpień w hrabstwie Osage” jest emocjonalną jazdą na krawędzi. Kolejne wydarzenie skłaniają bohaterów do coraz bardziej histerycznych zachowań. Temperatura rośnie, słowa zmieniają się w rękoczyny. Tłumione uczucia wybuchają z niezwykłą gwałtownością. Kiedy jednak włożymy do odtwarzacza płytę ze ścieżką dźwiękową, zamiast emocjonalnego tajfunu, otrzymujemy refleksyjny zefirek.
Muzyka oryginalna i dobrane do niej piosenki w większości niosą ukojenie. Jest to słuszne rozwiązanie. Przy tego rodzaju filmie podkręcanie jeszcze emocji ścieżką dźwiękową odniosłoby pewnie skutek odwrotny od zamierzonego. John Wells bardzo starannie dobiera momenty, kiedy pojawia się muzyka i robi to z dużym wyczuciem. Dzięki temu staje się ona ważnym elementem filmu, a zarazem pozostaje w ukryciu, rzadko wychodzi na pierwszy plan.
Nominalnie za oryginalną kompozycję odpowiada Gustavo Santaolalla. Jego nazwisko pojawia się w napisach końcowych. Faktycznie jednak jego muzyka odgrywa niewielką rolę. Najważniejszy utwór, napisany przez Santaolallę pojawia się przy napisach końcowych.. Jest to bardzo tradycyjny temat na gitarę, z towarzyszeniem miękkich, głębokich smyczków. Urzeka niewymuszoną elegancją i prostotą. Podczas samego filmu parokrotnie się pojawia, lecz nie zwraca szczególnej uwagi. Dopiero na płycie można go docenić.
Znacznie wyraziściej zaznacza swoją obecność Adam Taylor, który na potrzeby „Sierpnia…” napisał kilka niewielkich utworów. Najważniejszy z nich, „Don’t Let Go”, towarzyszy znakomitej, niezwykle poruszającej scenie. W niej też muzyka zaznacza się bardzo mocno. Taylor za pomocą bardzo prostych środków – dynamicznych pasaży na fortepianie i pociągłych fraz smyczków – zbudował temat pełen rozpaczliwego patosu, a zarazem pozbawiony kiczowatego rozbuchania. Na płycie to zaledwie krótki kawałek, ale po wyjściu z kina pamięta się właśnie ten utwór.
O charakterze ścieżki dźwiękowej nie decydują jednak utwory instrumentalne, a liczne piosenki. Płytę otwiera intrygujące „Himmon, TX”, oparte na pełnych przestrzeni, elektronicznych dźwiękach. Najsilniej jednak na emocje oddziałują pełne tęsknoty wejścia chóru. Jest to fantastyczne otwarcie, jego refleksyjna siła nadaje impetu całości. Szybko jednak następuje zwrot ku bardziej tradycyjnym dźwiękom.
Piosenki poruszają się na pograniczu rocka i country. Jest w nich coś szalenie amerykańskiego. Roztaczają wizję ogromnych, jałowych przestrzeni Oklahomy, gdzie toczy się akcja filmu. Nowa wersja ballady „Last Mile Home” i napisana specjalnie dla filmu „Violet’s Song” silnie odzwierciedlają ten charakter. Łagodne, ale na swój sposób chropowate, pełne gorzkiej refleksyjności stanowią emocjonalny epilog obrazu. Mierzą się z emocjonalną pustką, jaka pozostaje po pokazanych wydarzeniach. Nie brak w nich przy tym czułości i nostalgii.
Mimo że pojawiają się również nieco szybsze piosenki, całość pozostaje raczej powolna i smutna. Taka atmosfera jest bardzo konsekwentnie utrzymywana. Można mieć wątpliwości, co do ułożenia niektórych utworów, lecz płytę charakteryzuje rzadka przy tego typu składankach spójność. Po obejrzeniu filmu ma ona zdecydowanie działanie terapeutyczne, ale świetnie radzi sobie także jako samodzielna propozycja. Trudno się od niej oderwać. Dziwnie pociągający, gorzki, a zarazem pełen spokoju i zrozumienia nastrój utrzymuje się długo po zamilknięciu głośników. I trudno oprzeć się pokusie, by go ponownie przywołać.
0 komentarzy