Wszyscy znają tę muzykę. Właściwie to jedno zdanie umożliwia z czystym sumieniem postawienie piątki. Skoro jakaś ścieżka dźwiękowa potrafi tak mocno wbić się w świadomość słuchaczy – i to także tych niezainteresowanych na ogół muzyką filmową – musi mieć w sobie coś wyjątkowego. Tyle, że wszystkie ścieżki Alana Menkena z przełomu lat 80. i 90. mają w sobie coś wyjątkowego. Można jednak pokusić się o stwierdzenie, iż „Aladyn” jest jego najwybitniejszą pracą – zarówno pod względem piosenek, jak i muzyki ilustracyjnej.
Alan Menken ma na koncie co najmniej kilkanaście przebojów. Wybranie najlepszego z nich wymaga sporo odwagi. Gdyby zaryzykować stwierdzenie, że „A Whole New World” króluje wśród piosenek o miłości, zaraz głowę podnieśliby dogmatyczni zwolennicy „Beauty and the Beast” z „Pięknej i Bestii”. Nie ma sensu im się narażać (chociaż to oczywiste, że „A Whole New World” nie ma sobie równych), natomiast względnie bezpiecznie można pozwolić sobie na inne stwierdzenie – „Aladyna” pod względem piosenek charakteryzuje wyjątkowo wyrównany, wysoki poziom.
Rzecz polega nie tylko na tym, że nie ma tu ani jednej nieudanej piosenki. Nie ma tu ani jednej piosenki, którą dałoby się zignorować. Wszystkie momentalnie wpadają do głowy i wcale nie zamierzają jej opuszczać. Chwytliwość to przy tym tylko jedna strona medalu. Piosenki są także bardzo dopracowane i przy swej różnorodności spójne. Znalazło się miejsce i na przesiaknięte bliskowschodnią stylistyką „Arabian Nights” i anarchistyczne, jazzujące „Friend Like Me”.
Warstwie muzycznej dorównują słowa – szczególnie w zwariowanych, pełnych absurdów „Friend Like Me” i „Prince Ali” – oraz wykonanie. Chwalenie Robina Williamsa, który brawurowo podłożył głos pod Dżina, jest już właściwie truizmem. Bezbłędnym wyczuciem konwencji wykazuje się także Brad Kane jako Aladyn. A jak wielkie znaczenie ma wykonanie łatwo się przekonać, słuchając singlowej wersji „A Whole New World”, imponująco zażynanej przez idiotycznie afektowaną interpretację.
Ciekawostką tego wydania są natomiast dwa dema piosenek, które finalnie nie znalazły się w filmie. Pierwsza to liryczna ballada matki Aladyna (postać wycięto), a druga dość zaskakująca dyskotekowym brzmieniem „piosenka akcji”. Mają one spory potencjał i w odpowiedniej aranżacji mogłyby śmiało dorównać utworom, które ostatecznie trafiły do filmu.
Muzyka ilustracyjna nie dorównuje oczywiście piosenkom, co u Menkena jest więcej niż typowe. Tym niemniej radzi sobie zaskakująco dobrze. Kompozytorowi nie udało się uniknąć mickey-mousingu, ale właściwie nie należałoby tego od niego wymagać. Mickey-mousing nie nadaje się do słuchania na płycie, ale za to jest nie do przecenienia przy scenach opartych na slapstickowym humorze i w niektórych sekwencjach akcji.
Menken pod względem tematycznym opiera się przede wszystkim na melodiach zaczerpniętych z piosenek. Nie powinno to jednak przeszkodzić w wychwyceniu dwóch fantastycznych motywów, które nie mają z nimi nic wspólnego. Chodzi tu o liryczny temat ilustrujący pragnienie wolności bohaterów („To Be Free”, „Aladdin's Word”) oraz ekstatyczny temat akcji („The Cave of Wonders”). Nie tylko ożywiają one muzykę ilustracyjną w trakcie odsłuchu, ale także mocno zarysowują się w filmie.
Zwłaszcza, że Menken jak nikt tworzy z orkiestry narratora opowieści. Obficie korzystając z bliskowschodnich elementów, pozostaje wierny bardziej europejskim brzmieniom i roztacza przed słuchaczami całą wielobarwność pełnej orkiestry. Jego chwyty nie są szczególnie oryginalne, ale za to porażająco skuteczne. Znajdą się w nich także mrugnięcia okiem do słuchacza – jak nawiązanie do piosenki „When You Wish Upon a Star” w „Aladdin's Word”. Jeśli zaś ktoś alergicznie reaguje na zbytnią ilustracyjność, dostaje na pocieszenie zgrabne perełki, takie jak „Marketplace”.
Czy nie znajdzie się odrobina dziegciu, by zrównoważyć ten garniec miodu? Pewnie tak. „Aladyn” jest ledwie poprawnie zmontowany. Z pewnością dałoby się ułożyć płytę w sposób lepiej oddający jej atuty. Ta ścieżka dźwiękowa stanowi też kwintesencję gładkości stylu Menkena, który ma brzydki zwyczaj muzycznego wdzięczenia się do słuchacza. To nie jest jedna z tych ścieżek dźwiękowych, które piszą historię muzyki filmowej, ale jedna z tych, które sprawiają, że ktokolwiek tego gatunku słucha. Menken popełnił kilka takich, ale właśnie „Aladyn” dzierży palmę pierwszeństwa.
Piosenki faktycznie klasa, ale z resztą jest różnie. Za płytę więc jedynie 4. Za to w filmie, jak każdy Menken, sprawuje się bez zarzutu, aczkolwiek nigdy nie należał ten tytuł do moich ulubieńców.
Ocenę repryzy One Jump Ahead zmieniłbym z 4 na 5. Na pewno dobra płyta chociaż finał słabszy niż w PiB i Pocahontas.