Choć Arthur C. Clarke napisał aż cztery części „Odysei kosmicznej”, to jednak po ekranizacji „2001” Kubricka, powszechnie uznawanej za arcydzieło, mało kto myślał o sequelu na poważnie. Ten jednak nastąpił szybciej, niż się spodziewano, bo już w dwa lata po premierze książki do kin trafił film w reżyserii Petera Hyamsa i… sprzedał się nadspodziewanie dobrze. Także krytycy nie kręcili specjalnie nosami, choć nikt nie krył, że do starszego o niemal 20 lat oryginału sporo „2010” brakuje.
Ponieważ Hyams nie był despotą i perfekcjonistą pokroju Kubricka, toteż zamiast klasyki postawił na tradycyjną ilustrację. Jednak i tym razem nie obyło się bez zgrzytów. Początkowo muzykę napisać miał członek grupy Genesis, Tony Banks. Podzielił on jednak los Alexa Northa z pierwszej części i jego muzykę wkrótce odrzucono (z tą różnicą, że od razu się o tym dowiedział). Na zastępstwo wybrano więc popularnego wtedy, choć będącego już dawno po swoich największych sukcesach, Davida Shire.
Maestro z oczywistych względów nie poszedł jednak w jazzowe brzmienia, z których był znany. Nie wybrał też klasycznej orkiestry, a wpływy muzyki poważnej ograniczył do minimum, zachowując jedynie bardzo luźne wariacje „Also Sprach Zarathustra”, która stała się wszak wizytówką filmu Kubricka. I to właśnie ona, w swej mocno dyskotekowej wersji, autorstwa Andy’ego Summersa z kultowego zespołu The Police, otwiera krążek. Jest to niestety typowy wyrób tamtej epoki – kiczowaty, tandetny, całkowicie elektroniczny i dziś jeszcze mniej strawny, jak w dniu premiery. Nie napiszę co prawda, że jest to zupełny gwałt na Straussie, bo gdy się zaprzeć, to da się bez problemu potupać w takt nóżką, gdyż jest to melodia mimo wszystko chwytliwa. Ale przy tym także niezbyt dobra. Na szczęście – podobnie jak inny utwór Summersa inspirowany „Odyseją…”, „To Hal and Back” – nie znalazł się on w gotowym filmie. Przyznam jednak, że na płycie stanowi idealny wstęp do reszty ścieżki dźwiękowej.
Score Shire’a jest bowiem także oparty w całości o syntezatory (Synclavier i Yamaha DX1), którymi ówczesna muzyka filmowa dosłownie się ksztusiła. Kompozytor jednak był pod dużym wrażeniem możliwości tego sprzętu, co skutkuje wieloma różnorakimi, a przy tym całkiem zjadliwymi eksperymentami brzmieniowymi, których można nie lubić, ale trudno odmówić im trafności względem klimatu filmu. Już pierwszy motyw na albumie, „Earth / Space”, choć dziś mocno już archaiczny i toporny, bez problemu przywodzi na myśl gwiazdy tlące się w ciemnej pustce niezbadanego kosmosu. W dodatku minimalizm kolejnych melodii i jego ‘obce’ dźwięki sprawdzają się w starciu z nieznanym, nawet jeśli był to już w połowie lat 80. wtórny zabieg ilustracyjny („Star Trek” Goldmitha, co by nie szukać daleko).
Zresztą kompozycja ta szybko pada ofiarą swych rozwiązań, a także braku inwencji jej twórcy. Shire nie stara się niestety o tematyczne zróżnicowanie i poza efektownym finałem w postaci „End Title”, poprzedzonym jedynym właściwie cytatem ze Straussa, którego w filmie znajdziemy więcej (tak, jak w „2001”, pojawia się tam jeszcze inny klasyk – „Lux Aeterna”), powtarza do znudzenia tą samą, jednolitą melodię, jaka bardzo szybko staje się irytująca i zwyczajnie nudna – nawet w skali skromnego, 30-minutowego materiału płytowego. Tenże materiał również i na ekranie nie zachwyca, przewijając się po prostu bezinwazyjnie w tle. Kolejne zwroty akcji oraz odpowiednie stopniowanie napięcia łatwo potrafią zakryć jednak te niedoróbki i emocjonalną miałkość, sprowadzoną do typowego nasilania dźwięku w określonych momentach („Reactivating Discovery”).
Jakkolwiek pałam sympatią do Davida Shire i jego prac z lat 70., tak wizja, jaką zaproponował w „2010” niemal zupełnie się dziś nie broni. Jest płaska, bez wyrazu, bez pomysłu i w dodatku zestarzała się bardziej, niż sam kompozytor. Jako filmowa ilustracja sprawdza się w minimalnym stopniu. Albumowo, mimo obiecującego początku i końca, nie satysfakcjonuje. A do obu ścieżek dźwiękowych z filmu Kubricka zupełnie nie ma startu. Mimo początkowych chęci nie polecam więc autonomicznego obcowania z tą muzyką, nawet najbardziej zapalonym miłośnikom elektroniki.
0 komentarzy