Tegoroczna jesień wkroczyła do Bielska – Białej w akompaniamencie dźwięków polskiej muzyki filmowej. To właśnie tutaj od 5 do 8 października odbył się Festiwal Kompozytorów Polskich, którego XVI już edycja poświęcona została dokonaniom polskich kompozytorów muzyki filmowej. Cztery dni Festiwalu przyniosły wiele radości miłośnikom muzyki takich kompozytorów jak Henryk Mikołaj Górecki, Krzysztof Penderecki, Jan A.P. Kaczmarek, Wojciech Kilar, Henryk Kuźniak czy Andrzej Kurylewicz.
Zaczęło się wprawdzie mało filmowo, ale za to bardzo wzniośle i wzruszająco. Pierwszy koncert był bowiem hołdem złożonym pamięci zmarłego w zeszłym roku Henryka Mikołaja Góreckiego. Po pierwsze hołdem od Bielska i Festiwalu, któremu Górecki patronował przez poprzednie piętnaście edycji, i którego organizatorzy w tym roku z zaszczytem przyjęli od żony kompozytora akt nadania Festiwalowi imienia zmarłego mistrza. Po drugie także hołdem złożonym przez przyjaciela Góreckiego, innego znakomitego kompozytora jego pokolenia – Krzysztofa Pendereckiego, który osobiście pokierował orkiestrą Sinfonia Varsovia, której to jest dyrektorem artystycznym. Tak więc w pierwszej godzinie koncertu ściany bielskiego kościoła św. Maksymiliana Kolbego wypełniły dźwięki legendarnej III Symfonii Góreckiego – Symfonii pieśni żałosnych. Utwór ten, który powinien być każdemu znany (miłośnik soundtracków znajdzie go chociażby na ścieżce dźwiękowej „Policji”, „Bez lęku” czy „Dowcipu”), mógłby zostać wykonany w galerii handlowej i bez problemu zamieniłby ją w przestrzeń sacrum. Co to więc dopiero było, gdy grany był on w kościele, w mieście i na festiwalu tak bliskim kompozytorowi, a teraz poświęconym jego właśnie pamięci i noszącym jego imię! Podczas tego magicznego wykonania arcydzieła, jakim jest bezsprzecznie jego III Symfonia, Górecki był obecny osobiście. To się po prostu czuło..
Jak trudna i złowroga potrafi być muzyka Krzysztofa Pendereckiego kinomaniacy mogli doświadczyć podczas seansów „Lśnienia”, „Egzorcysty” czy niedawnej „Wyspy Tajemnic”, gdzie krew w żyłach mroziła Polymorphia (użyta zresztą także obok dzieła Góreckiego w „Bez lęku”). II Symfonia Pendereckiego, która zabrzmiała w drugiej części koncertu, chociaż jest dziełem lżejszego kalibru niż przytoczona Polymorphia, i tak była, w zestawieniu z kontemplacyjnym dziełem Góreckiego, jak muzyczne tornado, które – jak to zgodnie ze znajomym stwierdziliśmy – mogłaby śmiało zilustrować filmową adaptację Apokalipsy św. Jana. To było niezwykle ciekawe doświadczenie: usłyszeć dwa tak różne utwory dwóch mistrzów – twórców sonoryzmu, do tego z jednym z nich za pulpitem dyrygenta. O wykonaniu nie ma co dużo mówić – Penderecki, Sinfonia Varsovia i sopranistka Iwona Hossa dowiedli że są klasą samą w sobie. Legendarny dyrygent, legendarna orkiestra, legendarna muzyka – legendarny, symboliczny wieczór.
Czwartkowy, drugi koncert festiwalu stał pod znakiem muzyki Jana A.P. Kaczmarka, który osobiście zawitał do Bielska – Białej i zajął się poprowadzeniem koncertu. Zanim ten się jednak zaczął kompozytor odebrał złota płytę za album z kolekcji „Wielcy kompozytorzy filmowi”. Po tym miłym wstępie można już było dać się porwać muzyce w wykonaniu ponownie wyśmienicie się prezentującej Sinfonia Varsovia pod batutą Wojciecha Rodka – młodego dyrygenckiego talentu, który współpracował już z Kaczmarkiem przy nagraniach ścieżek dźwiękowych do filmów „City Island” i „Aż po grób”. Program koncertu, zmieniony nieco od tego zapowiadanego, zawierał kompozycje z „Niewiernej”, „Passchendaele”, „Mój przyjaciel Hachiko”, „Wojny i pokoju”, „Quo Vadis” i oczywiście oscarowego „Marzyciela”. Jako, że miałem już okazję wcześniej słyszeć większość tej muzyki na żywo, przyznaję, że nie miałem w sobie wielkiej ekscytacji przed koncertem, co jednak wcale nie ujmuje satysfakcji jaką odczuwałem po jego zakończeniu. „Niewiernej” czy „Marzyciela” słucha się za każdym razem z tą samą przyjemnością i wzruszeniem. Po kawałkach Przemoc z „Quo Vadis” i Austerlitz z „Wojny i pokoju” najbardziej słychać było jak kameralny jest to koncert, gdyż sala Bielskiego Centrum Kultury jest po prostu za mała, aby dała w pełni odczuć rozmach tych kompozycji. Generalnie, po podniosłym w charakterze koncercie inauguracyjnym ten z pewnością wlał w publiczność nieco ciepła i optymizmu. Szkoda tylko, że w wyniku nieporozumienia, o które nawet nie wiadomo czy należałoby posądzać organizatorów, publiczność, orkiestrę czy dyrygenta nie doczekaliśmy się bisu, który wisiał gdzieś tam w powietrzu…ale został spłoszony przez nieśmiałe oklaski słuchaczy, którzy chyba zdziwieni krótkim trwaniem koncertu (odjąwszy wszelkie gadane wtrącenia może 50 minut muzyki) uznali bis za oczywisty i przerwali brawa, co z kolei orkiestrze musiało wydać się objawem braku chęci na więcej. Cóż – szkoda, ale będziemy trzymać pana Kaczmarka za słowo – powiedział, że wróci kiedyś do Bielska i po prostu zagra na bis kolejny koncert.
Piątek był najobficiej zapełnionym dniem w programie Festiwalu, a to za sprawą dwóch przedpołudniowych koncertów, w których nie miałem niestety możliwości uczestniczyć. Pierwszy – koncert Bielskiego Towarzystwa Muzycznego, odbył się już o ósmej rano i był zamkniętą audycją muzyczną, gdzie odegrano pojedyncze tematy z „Nocy i dni”, „Polskich dróg”, „Pana Tadeusza” i „Ogniem i mieczem”, a także suitę tematów z polskich seriali i kwartet fortepianowy oparty na motywach muzyki do animowanej serii o Reksiu. Część tego repertuaru powtórzyła później Orkiestra Symfoniczna Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I i II st. im. Stanisława Moniuszki w Bielsku – Białej w koncercie dla dzieci i młodzieży szkolnej, który odbył się na sali koncertowej POSM o godzinie 11:00. Poza „Reksiem” wybrzmiały także tematy z „Zaczarowanego ołówka”, „Proszę słonia” i oczywiście najpopularniejszej bajki bielskiego Studia Filmów Rysunkowych – „Bolka i Lolka” – do której oryginalne partytury, składając na ręce prezydenta, podarował miastu kompozytor – Waldemar Kazanecki. Z tego co mi wiadomo dzieciaki bawiły się świetnie czego wyrazem był wykrzyczany przez nie bis „Reksia”.
Głównym wydarzeniem tego dnia był jednak kolejny wieczorny koncert w Bielskim Centrum Kultury – tym razem poświęcony twórczości Wojciecha Kilara. Niestety pomimo szczerych chęci kompozytor nie mógł ostatecznie zjawić się na Festiwalu, zmożony ciężką chorobą. Okazją do nadrobienia tej nieobecności będzie przyszłoroczny XVII FKP, zapowiadany jako festiwal muzyki Karola Szymanowskiego (w związku ze 130 rocznicą jego urodzin) oraz Wojciecha Kilara właśnie, który w przyszłym roku świętował będzie 80 urodziny. Życzymy więc maestro szybkiego powrotu do zdrowia. Tymczasem rekompensatą dla publiczności XVI FKP był list wystosowany przez kompozytora, który z przejęciem przeczytał na początku koncertu dzierżący pałeczkę dyrygenta Mirosław Jacek Błaszczyk – dyrektor artystyczny Filharmonii Śląskiej, której Orkiestra Symfoniczna i Chór podjęły się zadania zaprezentowania publiczności tego wieczoru sztandarowych dokonań Kilara na polu muzyki filmowej. Usłyszeliśmy więc „Pana Tadeusza”, „Draculę”, „Ziemię obiecaną”, „Trędowatą”, „Smugę cienia” oraz niespodziewanie „Pianistę”, który w ostatniej chwili zastąpił widniejący w repertuarze „Bilans kwartalny”. Znowuż – już wiele z tej muzyki słyszałem wcześniej na żywo. Tym razem jednak uderzająca była dla mnie jak nigdy wcześniej klasa, ba – ekstraklasa tych kompozycji. Doprawdy wkład muzyki Kilara w polską kulturę z pewnością doceniany będzie na setki lat wprzód od dziś. Zresztą…do tego wystarczyłby mu taki jeden polonez z „Pana Tadeusza”, czy walc z „Ziemi obiecanej”. Spektakularny finał w postaci The Storm z „Draculi” wyciszył tym razem już wyklaskany bez wpadki bis, zadedykowany widzom przez dyrygenta – Kochajmy się z „Pana Tadeusza”. Tego wieczoru każdy z nas się kochał – z muzyką Wojciecha Kilara.
Finałowy koncert XVI FKP odbył się pod hasłem „Fabuła i serial” i był to niezwykle udany muzyczny show, który szczególnie spodobać musiał się pokoleniu wyżej od całej naszej redakcji, dla którego „Czarne chmury”, „Dom”, „Polskie drogi”, „Vabank”, „Seksmisja”, „Na kłopoty Bednarski” czy „Lata dwudzieste, lata trzydzieste…” to więcej niż tylko tytuły. Z drugiej jednak strony niezaprzeczalna ponadczasowość tematów muzycznych i piosenek z tychże fabuł i seriali sprawiła, że młodszej części publiczności nie pozostało nic innego jak bawić się równie dobrze i do tego zazdrościć swoim rodzicom i dziadkom, że za ich czasów przyjemnością było oglądanie (i słuchanie) nie tylko serialu, co nawet jego czołówki. Bogaty i różnorodny program finałowego koncertu łączył w całość prowadzący go z dużym scenicznym luzem Tomasz Stockinger, którego oficjalnie rozgrzeszyłem za odrobinę przesadnego gadulstwa w pierwszej części koncertu, kiedy tylko zaśpiewał swoją pierwszą piosenkę – tytułowy kawałek z filmu „Lata dwudzieste, lata trzydzieste”. Kolejny jego występ – piosenka „Schody, schody..” z tegoż samego filmu był jeszcze lepszy, a to za sprawą krótkiej wokalnej pomocy ze strony…dyrygującego w międzyczasie Bielską Orkiestrą Festiwalową Janusza Powolnego. Równie swobodnie na scenie czuła się Katarzyna Jamróz, która zaśpiewała Cygańską jesień z „Bruneta wieczorową porą”, piosenki ze „Szpiega w Masce”, „Zapomnianej melodii” i „Manewrów miłosnych” – to ostatnie na spółkę ze Stockingerem, także na bis. Nawet strasząca z programu piosenka Życie jest nowelą okazała się miłą niespodzianką, gdyż została w zabawny sposób spleciona z… tematem z „Różowej Pantery”. Ten przećwiczony luz szybko przekształcił się w zupełnie naturalną, przyjacielską atmosferę wśród wykonawców, która zaprocentowała zupełnie nieplanowanymi anegdotkami ze strony skrzypka Vadima Brodskiego i kompozytora Henryka Kuźniaka („Vabank”, „Seksmisja” i wieeele innych). O grze Brodskiego nadmienić trzeba tyle, że artysta ten wygrał każdy jeden międzynarodowy konkurs skrzypcowy w jakim wziął udział – i to było widać, słychać i czuć. Wdzięk, humor, napięcie – wszelkie emocje z jakimi zagrał ragtime z „Vabanku”, taniec żydowski z „Mówili o nim, że lewituje” czy kołysankę Krzysztofa Komedy z „Dziecka Rosemary” wprawiły mnie w osłupienie, nie wspominając już o dźwięku jego skrzypiec z 1747 roku. Chciałbym jeszcze kiedyś mieć okazję zobaczyć tego wirtuoza przy pracy, szczególnie, że ma on nie tylko talent ale i osobowość, która dodała wartość całemu spektaklowi. Zawsze to miło widzieć, że występującym artystom faktycznie chce się być na scenie i że sprawia im to niekłamaną frajdę. Podobnie zresztą powiedzieć można o Januszu Powolnym.
Powolnym niestety nie okazał się czas, który jak to zwykle przy takich okazjach bywa, przeminął zbyt szybko. Udany, różnorodny, z ciekawym repertuarem i fantastycznymi wykonawcami – XVI Festiwal Kompozytorów Polskich imienia Henryka Mikołaja Góreckiego w Bielsku – Białej przeszedł do historii w akompaniamencie kropli jesiennego deszczu.
Autor relacji i zdjęć: Damian Słowioczek
Za możliwość uczestnictwa w Festiwalu i stworzenia relacji dziękuję Dyrekcji Bielskiego Centrum Kultury.
0 komentarzy