
In a Valley of Violence |
data publikacji: 30/01/2017 |
"... powoli, lecz konsekwentnie budująca napięcie..."
Kompozytor: Jeff Grace
Rok produkcji: 2016
Wytwórnia: Back Lot Music
Czas trwania: 46:39 min.
Nie ma już wątpliwości, że western powrócił do łask. Niestety, kolejna produkcja z tego nurtu z niezrozumiałych przyczyn nie trafiła do polskiej dystrybucji. „In a Valley of Violence” to dzieło Ti Westa – twórcy specjalizującego się do tej pory w horrorach. Reżyser postanowił złożyć hołd dla spaghetti westernu, opowiadając o nieznajomym, przybywającym do zgniłego i brudnego miasteczka, w którym zostaje zmuszony do zabijania. Niezły scenariusz wspierany jest tu przez świetne zdjęcia oraz dobre aktorstwo (Ethan Hawke, John Travolta, Taissa Farmiga, James Ransome).
Silne inspiracje tym gatunkiem czuć także w warstwie muzycznej. Odpowiada za nią stały współpracownik reżysera – Jeff Grace, o którym wszyscy usłyszeliśmy dzięki „Cold in July”. W jego ilustracji słychać mieszankę Dzikiego Zachodu pożenionego z kinem grozy właściwie od początku, kiedy to pojawiają się nieprzyjemne smyczki, grzechotki, flety i gwizdy. Tak zaczyna się „Priest and Sinners” – sześciominutowa orgia grozy, powoli, lecz konsekwentnie budująca napięcie. Fundamentem jest jednak temat naszego bohatera, pachnący całkowicie stylem Ennio Morricone. „Opening Titles” zaczyna się od akustycznej gitary grającej niczym w „Dwóch mułach dla siostry Sary”, do której dołączają skromne dźwięki perkusji oraz kotła. Jakby tego było mało mamy też "trzaski" skrzypiec, straszące swymi długimi wejściami; a także werble (motyw ten powraca w „Ending” oraz w „Returning To Town”).
Nie brakuje również charakterystycznej dla tego gatunku gitary elektrycznej i tamburynu, które znamy z klasyków lat 60. i 70. („To Denton”), jak i zagrywek typowych dla horrorów, z nerwowymi smyczkami w roli głównej. I tutaj pojawia się drugi motyw związany z Gillym, podkreślający jego impulsywny charakter. Gwałtowne uderzenia kotłów oraz perkusji w połączeniu z nerwowymi pociągnięciami skrzypiec budzą respekt. I niby uspokajają to nieco trąbki czy dęte drewniane, lecz niepokój pozostaje aż do finałowego tanga.
Na takich rozwiązaniach oparto cały action- oraz underscore, który zbudowany prostymi środkami jest bardzo zjadliwy. Mrukliwe dęciaki („Hesitation Will Get Kill You”), gwizdy, smyczki, niekiedy także pulsująca elektronika („Returning To Town”) i perkusja („Rooftop”). To wszystko wyjątkowo wdzięcznie się prezentuje, na ekranie robiąc świetną robotę.
Pewną odskocznią od tego całego brudu jest niemal w pełni morriconowskie „Leaving Town” z dzwonami, gitarami, elegijną trąbką oraz klawesynem. Tak, ayśmy mieli pewność, że to na pewno Dziki Zachód. Podobnie jest z solówkami skrzypiec w ponurym „Homestead”, przypominającym twórczość Nicka Cave’a. To zgrabne tło, mające umieścić nas w konkretnym kontekście geograficznym. Podobne fragmenty nie przeszkadzają jednak czerpać frajdy ze słuchania.
Mimo pokładów czystego suspensu „In a Valley of Violence” to mała perła w westernowym światku. Nie jest może przesadnie widowiskowa, poza ekranem nie rzuca się mocno w uszy, ale ma taki klimat, że można ją chłonąć godzinami. Z każdym kolejnym odsłuchem zresztą tylko zyskuje. I wydaje mi się, że w 2016 roku lepszej oprawy na Dzikim Zachodzie nie było (chyba, żeby w kontekście polskiej premiery przywołać „Zjawę”).
Komentarze
Obecnie brak komentarzy.
Dodaj komentarz