
007: Living Daylights, The – remastered |
data publikacji: 24/09/2014 |
W obliczu śmierci
"...jedna z najlepiej sprawdzających się poza ekranem płyt spod znaku dwóch zer i siódemki..."
Kompozytor: John Barry
Rok produkcji: 1987 / 1998 / 2003
Wytwórnia: Rykodisc / EMI
Czas trwania: 65:11 min.
„W obliczu śmierci” – znane także u nas jako „Żywe światło dnia” – to kolejna zmiana twarzy najsłynniejszego agenta MI-6, a zarazem obranie nieco poważniejszej, bardziej realnej stylistyki jego przygód. Wcielający się w Bonda Timothy Dalton nie był już takim dowcipasem i radosnym kobieciarzem, jak Moore. Był bardziej wyrachowany, a jednocześnie ludzki w swoich działaniach, jakim z czasem dodano wręcz osobistego wydźwięku.
Osobisty okazał się ten film również dla Johna Barry’ego, gdyż stanowił jedenasty i zarazem ostatni film z serii, do którego muzykę napisał – przy kolejnej odsłonie maestro nabawił się poważnych problemów zdrowotnych i już na dobre pożegnał się ze światem 007, choć niejednokrotnie namawiano go do powrotu. Być może dlatego w uszach fanów jest to pozycja wyjątkowa i uważana za jedną z najlepszych jego ilustracji w całym cyklu. Sam kompozytor pojawia się tu również przed kamerą, w ostatniej scenie dyrygując orkiestrą...
Tradycyjnie jednak całość rozpoczyna piosenka przewodnia. Po wielkim sukcesie „A View to a Kill”, producenci znowu sięgnęli po gwiazdy muzyki pop – tym razem norweski zespół a-ha, który wówczas podbijał świat szlagierem „Take on me”. Kapela nie opierała się długo takiej ofercie, choć po latach nie wspomina tej pracy dobrze, gdyż dochodziło ponoć do wielu konfliktów z Barrym. Gotowy przebój tytułowy nie zrobił zresztą równie dużej furory, co AVTAK, lecz i tak cieszył się dużą popularnością. Nie bez kozery zresztą – to wielce atrakcyjna, zapadająca w pamięć i doskonale oddająca klimat filmu piosenka, która ani trochę się nie zestarzała i wciąż stanowi jeden z atutów całej kompozycji.
Muzykę wydano już w okolicy premiery filmu – album od Warner Bros. liczył sobie 12 utworów i zamykał w blisko 35 minutach grania, w których znalazło się także miejsce dla pozostałych dwóch przebojów, tym razem od formacji The Pretenders. Tym samym „The Living Daylights” jest rzadkim przypadkiem bondowskiej produkcji z aż trzema oryginalnymi hitami. Przez pewien czas był to równie rzadki przykład ilustracji z tego uniwersum, która doczekała się rozszerzonego wznowienia. Dokonał tego Rykodisc w ponad dekadę później, dając fanom „Deluxe Edition” z aż 21 ścieżkami, z których 9 to utwory bonusowe. Ten sam materiał znalazł się potem w czarnej serii „Remastered” od EMI, która przypadła na rok 2003.
Nie dziwota zresztą, skoro Barry autentycznie wspiął się tu na wyżyny, tworząc wyjątkowo przystępną, niezwykle lotną i cieszącą uszy ilustrację, która praktycznie nie ma złych punktów. Owszem, ś.p. mistrz bywa tu odrobinę monotematyczny, gdyż bombastyczny i przeważający na albumie action score opiera się właściwie na jednej i tej samej melodii, a i na drugim planie – mimo perfekcyjnej jak zwykle liryki oraz fragmentów dramatycznych, przeznaczonych dla bad guyów – nie usłyszymy jakiegoś wielkiego zróżnicowania.
Z każdego utworu wylewa się specyficzna, niczym tak naprawdę nie zaskakująca atmosfera przygód agenta Jej Królewskiej Mości (oraz ogółem charakterystyczny styl Barry’ego, w jakim łatwo doszukać się chociażby zapowiedzi „Tańczącego z Wilkami”), a i często wybrzmiewają nuty słynnego tematu, na przemian z powracającą linią melodyczną poszczególnych piosenek. Niemniej kolejne, ciekawe aranżacje sprawiają, że nie ma mowy o nudzie – nawet biorąc pod uwagę długość płyty.
Niejakie zmęczenie materiału zaczyna doskwierać dopiero pod sam koniec – i to w utworach stricte bonusowych, a więc skierowanych do najbardziej wnikliwych melomanów. Mniej więcej od „Murder at the Fair” coraz częściej do głosu dochodzi mało ciekawy underscore, swój punkt kulminacyjny osiągając w, szczęśliwie krótkim, „Final Confrontation”. I choć napięcie nie opada ani na moment, to emocje już trochę mętnieją.
Za późno jednak, by zepsuć ogólne wrażenia z odsłuchu, bowiem jest to bez cienia przesady jedna z najlepiej sprawdzających się poza ekranem płyt spod znaku dwóch zer i siódemki. Można ją zatem jedynie polecać – zarówno słuchaczom obcykanym już z bondowską sagą, jak i nowicjuszom w temacie. Nikt nie powinien wyjść z tej konfrontacji zawiedziony, gdyż jest to muzyka wielokrotnie przeskakująca numer słynnego agenta – muzyka na 102!
James Bond powróci w naszych recenzjach...
Przeczytaj także:
recenzja From Russia with Love
recenzja On Her Majesty's Secret Service
recenzja The Man with the Golden Gun
recenzja Never Say Never Again
recenzja The World is Not Enough
recenzja The World is Not Enough - wydanie rozszerzone
recenzja Die Another Day - wydanie rozszerzone
CD 1
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
01. | The Living Daylights – a-ha |
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
02. | Necros Attack |
![]() ![]() ![]() ![]() |
03. | The Sniper Was a Woman |
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
04. | Ice Chase |
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
05. | Kara Meets Bond |
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
06. | Koskov Escapes |
![]() ![]() ![]() ![]() |
07. | Where Has Every Body Gone – The Pretenders |
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
08. | Into Vienna |
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
09. | Hercules Takes Off |
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
10. | Mujahadin and Opium |
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
11. | Inflight Fight |
![]() ![]() ![]() ![]() |
12. | If There Was a Man – The Pretenders |
![]() ![]() ![]() ![]() |
13. | Exercise at Gibralatar |
![]() ![]() ![]() ![]() |
14. | Approaching Kara |
![]() ![]() ![]() |
15. | Murder at the Fair |
![]() ![]() ![]() |
16. | "Assassin" and Drugged |
![]() ![]() ![]() ![]() |
17. | Airbase Jailbreak |
![]() ![]() ![]() |
18. | Afghanistan Plan |
![]() ![]() ![]() |
19. | Air Bond |
![]() ![]() |
20. | Final Confrontation |
![]() ![]() ![]() ![]() |
21. | Alternate End Titles |
Komentarze
Średnia ocena czytelników: 4




Jerzy 25-09-2014, 10:27
Skoro opus magnum Bonda był Goldfinger, który dostał 4 nuty, to czemu ten ma 5 nut.
Mefisto 26-09-2014, 11:57
Ponieważ opus magnum nie musi wcale oznaczać najlepszego (także pod względem ocen) tworu, ale najważniejsze - pod tym względem Goldfinger takowym osiągnięciem w swiecie Bonda jest bez dwóch zdań, natomiast TLD uważam, iż jest lepsze pod względem ogólnych doznań, także tych płytowych.
Dodaj komentarz